Mało kto wie, że pierwszy make-up w formie, która niewiele się do dziś zmieniła, wykonano w starożytnym Egipcie. I żeby tego było mało – doszło do tego, że świnienie sobie twarzy różnymi wynalazkami znalazło też sporą popularność wśród mężczyzn!
Najgorsze jednak był nie sam fakt brudzenia sobie lica, ale to, że kosmetyki, które do tego celu stosowano, były mocno trujące - głównym ich składnikiem był ołów. Innym barwnikiem był tzw. udju, który z kolei zawierał w sobie rudę miedzi.
Nie wiadomo czy kobieta nosząca taki makijaż rzeczywiście rozpalała serca dawnych Egipcjan. Pewne jest jedno – dzięki ogromnej ilości toksyn, panie nie mogły skarżyć się na irytujące owady. Te najzwyczajniej w świecie unikały kontaktu z takimi truciznami.
W tamtych czasach na makijaż mówiło się „sesh”, co oznacza „ryć” lub „żłobić”. Sztuka ta traktowana była bardzo poważnie.
Również w Egipcie powstała pierwsza używana na szeroką skalę „szminka”. Kleopatra używała mieszanki, dzięki której jej usta były zawsze ponętnie czerwone. W skład receptury wchodził sok z żuka (czyli to, co powstało z wyciśnięcia tego biednego owada), mrówki, pszczeli miód.
Egipcjanki stosowały też inną substancję, powstałą w wyniku zmieszania henny, wodorostów, jodu, czerwonej gliny, rdzy i... szkodliwych związków bromu. Na tyle szkodliwych, że niejednokrotnie czerwonouste kobiety bardzo ciężko chorowały.
Potraficie sobie wyobrazić blondwłosą, rodowitą Greczynkę? Kobiety zawsze lubiły oszukiwać naturę oraz potencjalnych adoratorów, zmieniając swój kolor włosów. A że w starożytnej Grecji panowie szczególnie wzdychali do jasnowłosych turystek, panie pokombinowały trochę i wynalazły świetny patent na rozjaśnienie swoich grzyw.
Przenosimy się do Japonii (okres Heian). Pewnie oczekujecie tu opisu jakiś ekscentrycznych dziwactw w stylu hentai. Niestety – nie tym razem. W dawnej Japonii, kobieta mogła być średnio atrakcyjna, ważna natomiast była długość jej pokrywy włosowej. Za ideał piękna w tamtych czasach uważano panie, których pióra sięgały ok. 60 cm poniżej talii.
W Średniowieczu za piękne uchodziły panie o twarzach białych niczym lica nieboszczyków. Aby nadać obliczu nieco bladości, kobiety nakładały sobie specjalny „puder”, składający się w dużej części z arszeniku. Inną, wielce pożądaną cechą idealnej białogłowy było wysokie, wypukłe czoło. W tym celu niewiasty spędzały wielogodzinne katusze na powolnym wyrywaniu sobie włosów z głowy.
W okresie baroku panie znów zapragnęły mieć jasne włosy. Te, którym nie chciało się stosować skomplikowanych procedur rozjaśniających lub też w wyniku eksperymentów z różnego typu substancjami rozjaśniającymi kompletnie wyłysiały, zaopatrywały się w peruki. Tymczasem mieszkanki Włoch stawiały na cierpliwość i... specjalny kapelusz całkowicie odsłaniający ich czupryny. Założywszy go na głowę, Włoszka spędzała wiele godzin w upalnym słońcu, które pomału jej włosy rozjaśniało.
Natomiast zupełnym przegięciem była metoda polegająca na... moczeniu włosów w urynie. Efekt był ponoć niezły, aczkolwiek chcielibyśmy zobaczyć minę adoratora takiej niewiasty po tym jak dowiedział się, że jego luba zawdzięcza swą urodę płukankom z moczu.
Królowa Elżbieta I słynęła ze swej pięknej, rudej czupryny. Nic więc dziwnego, że jej poddane bardzo chciały upodobnić się do władczyni. Niestety, w tamtych czasach nie było jeszcze sklepów z farbami do włosów, więc kobiety musiały się nieco nakombinować. Ówczesne niewiasty wynalazły skuteczny sposób na nadanie swoim piórom nieco rudości – była to mieszanka palonego wapna, ołowiu, siarki i wody. Za rude włosy trzeba było jednak zapłacić – ta toksyczna kombinacja powodowała u pań obfite krwawienia z nosa, omdlenia i niekontrolowane pawie.
Również i w okresie renesansu blade babki wzbudzały seksualny apetyt wśród mężczyzn. I również w tym czasie stawały one na głowach, aby idealny efekt białego lica uzyskać. Sporą popularnością cieszył się puder zawierający m.in. wodorotlenek ołowiu. Długie używanie takiej mieszanki powodowało najczęściej paraliż mięśni twarzy, a w najgorszym wypadku śmierć (wówczas efekt bladości był niemalże perfekcyjny).
Inną ciekawą metodą wybielania sobie twarzy było stosowanie pijawek. Panie przykładały je sobie do uszu. Pijawki spijały posokę z tej części kobiecego ciała, dzięki czemu po zabiegu pacjentka wyglądała na bliską omdlenia.
I o ten efekt nam właśnie chodziło!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą