Kilka lat temu zdawałem na studia, w tym na Politechnikę Świętokrzyską. Egzamin polegał na policzeniu punktów ze świadectwa. Będąc na miejscu zaprezentowałem także dowód uczestnictwa w olimpiadzie astronomicznej (zdawałem na informatykę). "Egzaminator" spojrzał krzywo na papierek i zaczął wypytywać innych "egzaminatorów" czy warto wogóle brać to pod uwagę. Jedni byli na tak, inni na nie, ale w końcu dorzucił go do mojej teczki ze świadectwem.
Kilkanaści dni później około południa przyszły dwie koperty z politechniki. Nie było mnie wtedy w domu, więc zaczęła sie do nich nerwowo dobierać moja (bardzo przejmująca się tymi sprawami) mama.
Oto co w skrócie mogła przeczytać po otwarciu pierwszej koperty:
"Zawiadamiamy pana ..........., że nie dostał się pan na kierunek (...) ze względu na zdobycie punktów 31.
Minimalna ilość potrzebna do przyjęcia to 26" (!!!)
Podpisał sekretarz uczelni.
W drugiej kopercie:
"Zawiadamiamy pana .........., że dostał się pan (...)"
Podpisał dziekan i w treści nie było mowy o punktach.
Roztrzęsiona rodzicielka zaraz łapie za słuchawkę i dzwonina uczelnię. Po wykonaniu kilku rozmów ze zdezorientowanymi pracownikami politechniki, dodzwoniła się wreszcie do dziekana. Ten był niemniej zdezorientowany od poprzedników, ale w końcu odnalazł mnie na jakiejś osobnej liście przyjętych, a to ze względu na moją olimpiadę z astronomii.
I tak poszedłem na studia gdzie indziej
Kilkanaści dni później około południa przyszły dwie koperty z politechniki. Nie było mnie wtedy w domu, więc zaczęła sie do nich nerwowo dobierać moja (bardzo przejmująca się tymi sprawami) mama.
Oto co w skrócie mogła przeczytać po otwarciu pierwszej koperty:
"Zawiadamiamy pana ..........., że nie dostał się pan na kierunek (...) ze względu na zdobycie punktów 31.
Minimalna ilość potrzebna do przyjęcia to 26" (!!!)
Podpisał sekretarz uczelni.
W drugiej kopercie:
"Zawiadamiamy pana .........., że dostał się pan (...)"
Podpisał dziekan i w treści nie było mowy o punktach.
Roztrzęsiona rodzicielka zaraz łapie za słuchawkę i dzwonina uczelnię. Po wykonaniu kilku rozmów ze zdezorientowanymi pracownikami politechniki, dodzwoniła się wreszcie do dziekana. Ten był niemniej zdezorientowany od poprzedników, ale w końcu odnalazł mnie na jakiejś osobnej liście przyjętych, a to ze względu na moją olimpiadę z astronomii.
I tak poszedłem na studia gdzie indziej