Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Nie nazywaj mnie karłem! – rozmawiamy z Dandrisem, najmniejszym z największych bojowników Joe Monstera

15 618  
264   100  
Oto człowiek mały ciałem, ale wielki charakterem! Dandris to joemonsterowy bojownik, uczestnik zlotów, ale też filmowy aktor i rozrabiaka. Postanowiliśmy porozmawiać z nim o jego pracy, a także codziennych sprawach, z jakimi musi mierzyć się osoba niskorosła.
Nie obrazisz się, jak zapytam, czy zaglądasz czasem do działu „midget porn” na PornHubie?

Ja mam tylko jeden wymóg – aby nie określać mnie słowem „karzeł”, a jeśli chodzi o inne pytania, to chyba nie ma takiego, które mogłoby mnie obrazić.

Poznajesz kogoś nowego. Normalna rzecz – przedstawiacie się, podajecie sobie ręce... Czy zauważyłeś, żeby ludzie reagowali na ciebie w sposób nienaturalny?

Oj, tak. Niektórzy potrafią być wystraszeni, skrępowani, żeby przypadkiem jakiejś gafy nie palnąć. Natomiast to, co mnie wybitnie wkurwia, to nie żadne gafy, ale powtarzające się schematy i zachowania wobec mojej osoby. Wiesz, ludzie czasem nie mają cierpliwości, kiedy ty trzeci raz o coś zapytasz, bo nie dosłyszałeś wcześniejszych odpowiedzi, a ode mnie oczekuje się uśmiechu i stoickiego spokoju, gdy kolejny, niezliczony już raz słyszę od kogoś ten sam komunikat. Podam ci przykład. Cholernie cieszę się, że rzuciłem palenie papierosów, bo co wyciągałem fajkę, to słyszałem: „O ho, ho, ho… To dlatego nie urosłeś, bo jarasz szlugi!”. No dobra, dziesiąty raz można się pośmiać z tego samego żartu, ale gdy już tysięczny raz słyszysz typa, który czuje się wyjątkowy i chce zaszpanować takim żartem, no to ja już się odpalam. A potem słyszę: „Ty weź się uspokój. Nie masz dystansu do siebie?”. I tak sobie myślę – czy jak taki ktoś spotyka inną osobę, to też na dzień dobry pajacuje? „O ho, ho, ho… Jakie masz wielkie piegi! Ja lubię pieguski!”. Zauważyłem, że tak się zachowują osoby, które ze sobą mają jakiś duży problem. Jak na takie hasełka odpowiadam: „A ty masz brzydkie, żółte zęby, nie umyłeś dupy i jesteś gruby!”, to często spotykam się z agresją.


Cóż, ja od dziecka nie jem mięsa i ciągle słyszę żarty o jedzeniu trawy i żuciu kamieni. Może myślą, że też należysz do takiego plemienia żyjących w stadzie wesołków, którzy na wszystkie zaczepki reagują spokojnie?

Takie dziwne przekonania panują też w branży filmowej, z którą jestem związany. Jedna babka, właścicielka agencji aktorskiej, zadzwoniła kiedyś do mnie nie po to, aby zaproponować mi rolę, ale żeby zapytać, czy przypadkiem nie znam innych osób niskorosłych. Chciała, żebym jej jakąś małą kobitkę polecił. Zapytałem: „Przepraszam, a czy pani obraca się w kręgu ludzi o tym samym kolorze włosów jak te, które pani ma na głowie? A może należy pani do zgrupowania osób, które żyją w zamkniętej społeczności, bo mają garbate nosy? Czy pani myśli, że mieszkam w jakiejś dolinie liliputów czy jak? Czy niskorośli to jakieś bajkowe plemię?”. Babka chyba się obraziła, bo rzuciła słuchawką.
Innym razem robiłem prelekcję dla dzieci w jakiejś małej mieścinie. Zaprosili mnie do szkoły. Było tam sporo niepełnosprawnych dzieciaków, a ja zawsze chętnie angażuję się w takie akcje. Mówiłem tam trochę o moim codziennym życiu, o tym, jak wygląda moja praca na planie, ale i też o hejcie, z jakim się spotykam. Po spotkaniu z jedną z tych grup podeszła do mnie nauczycielka i mi mówi: „Pan to mnie zaskoczył! Mówi pan dzieciom, że pana niskorosłość to jakaś wada genetyczna, a ja myślałam, że jest pan przedstawicielem innego gatunku człowieka. Wie pan – jak pies i wilk na przykład”. Rozumiesz? Gdyby na pytanie dlaczego ten pan jest taki niski rodzice normalnie odpowiedzieli, zamiast mówić „A bo to karzeł jest!”, to nikomu nie kojarzylibyśmy się z jakimiś poj#banymi stworkami z bajek.


Zastanawiam się, gdzie się ubierasz. Czy są jakieś sklepy z ubraniami dla dorosłych osób twojego wzrostu, czy raczej kierujesz się do działu dziecięcego sklepów odzieżowych? A jak wygląda u ciebie kwestia jazdy na rowerze czy pływania?

Na rowerze umiem jeździć całkiem dobrze. Pamiętam, że opanowanie tej sztuki bardzo podwyższyło mi morale – mogłem sobie jeździć z rówieśnikami i utrzymywać ich tempo. Pierwszy mój rower to był jakiś ruski grat z twardą gumą zamiast pompowanych opon. Potem przesiadłem się na pojazd po moim koledze. Śmigałem jak szalony!
A jak to z pływaniem u mnie jest? Mój rodzaj karłowatości to upośledzenie śródchrzęstne kości długich. Mam więc krótkie kończyny, natomiast tułów rozwinął się u mnie normalnie. W przypadku ruchu działają tu prawa fizyki, z których normalni ludzie czasem nie zdają sobie sprawy. Gdy jestem na basenie, to muszę bardziej się namachać, aby utrzymać się na powierzchni. Trochę jak taki mały żółwik. Pływać jednak potrafię, mimo że nie jestem zbyt szybki. Znam wszystkie style, bo zdawałem z nich egzamin na WF-ie. A że miałem wspaniałych wuefistów, którzy nigdy mi nie odpuszczali, to zajęcia te bardzo lubiłem. Jeśli zaś chodzi o ubrania, to nie mam problemu – jak już wspomniałem, tułów mam normalny, więc pozostaje mi jedynie odpowiednio skrócić nogawki w spodniach i rękawy w górnej części garderoby.

Jak wyglądało twoje dzieciństwo? Miałeś obstawę silniejszych i większych kumpli, jak Walo z „Blok Ekipy”?

Tak się składa, że owszem. Za dzieciaka kręciłem się w towarzystwie osiłków – takich, co to albo mogliby zostać dobrymi wioślarzami, albo dobrze prać się po twarzach. Załatwiałem dla nich różne programy komputerowe, coś tam im nagrywałem na płyty, ściągałem jakieś mp3… To było wczasach, gdy Napster już klęknął, ale korzystało się z programu Kazaa. Ja to nieźle ogarniałem i znany byłem z tego, że znajdywałem rzeczy, których nikt inny znaleźć nie umiał. W sumie to raz nawet dostałem zawiasy za cyber-przestępstwa, ale to temat na inną rozmowę. Załatwiałem więc im te różne materiały, aby mieć plecy. Będąc miłym, uprzejmym, grzecznym i znającym klimaty sieciowych zakamarków, załatwiłem sobie ochronę. Byłem nietykalny. Znaczy się – tykalny może i czasem bywałem, ale niedługo potem osoba, która mnie zaczepiała, dostawała łomot. Kręciłem się więc z takimi osiłkami, co to mieli za dużo testosteronu. A że czasem szukali oni powodu do zaczepki, to brali mnie na spacery ze sobą i jak ktoś nas mijał, to od razu było: „Co się kur#a na naszego kolegę patrzysz?”. W mojej miejscowości do dziś ludzie mnie kojarzą jako Jordana (po Michaelu Jordanie z NBA) albo jako Bam-bama (bo rozrabiałem jak ten małoletni bohater serialu „Flintstonowie”).
Oprócz regularnego wpakowywania się w kłopoty byłem też ministrantem, ćwiczyłem aikido i udzielałem się w różnych kółkach.


Z tego co wiem, to masz prawo jazdy. Czy samochód, którym się wozisz, musi być jakoś przystosowany do twojego wzrostu?

Mieszkamy w Polsce, tu nic nie jest do końca zorganizowane. Dotyczy to też osób niepełnosprawnych. Jako że jest nas mało, to nasze problemy często są spychane gdzieś na bok, więc w wielu urzędach ludzie nie za bardzo orientują się w tematach osób niskorosłych. Jak idę załatwić coś w mojej sprawie, to muszę wcześniej zaczerpnąć wielu informacji, aby samemu pomóc urzędnikowi, który rozkłada ręce i mówi: „My nie wiemy, proszę pana…”. W przypadku prawa jazdy to było tak, że lekarz mnie wprost zapytał o to, co on ma właściwie mi w zaświadczeniu wpisać. Dowiedziałem się, że muszą mi wystawić adnotację o tzw. „Ograniczeniu nr 120” – wówczas to mógłbym mieć w moim aucie chuje-muje, dzikie węże, wodotryski, gałki na kierownicy, dodatkowe lusterka itp. Wpis mówi o tym, że pojazd taki jest dostosowany do mojej niepełnosprawności. Zagłębiłem się jednak w to prawo i okazało się, że to ograniczenie obowiązuje tylko na terenie Polski. Czyli kiedy bym już sobie ten pojazd wyposażył zgodnie z moim widzimisię i pojechał za granicę, to wrzuciliby mi tam auto na lawetę i miałbym przeje#ne. Dlatego zdecydowałem się na inne „ograniczenia” – automatyczną skrzynię biegów oraz przedłużenie pedałów. Jeśli zaś chodzi o sam egzamin, to do teorii podchodziłem siedem razy, a praktykę zdałem za pierwszym.


Nie jest żadną tajemnicą, że zajmujesz się aktorstwem. Jak trafiłeś do tej branży? Skończyłeś jakąś kierunkową szkołę?

Z moim aktorstwem to było tak, że poszedłem kiedyś do kumpla. Siedzieliśmy u niego, a w telewizji emitowany był akurat film „Człowiek w ogniu”. Denzela Washingtona zawsze bardzo lubiłem, a w tej produkcji partnerowała mu 8-letnia Dakota Fanning. I tak mi się zakołatało w głowie: „Czemu ta gówniara gra u boku oscarowego aktora? Ja też tak chcę!”. Kolega planował się ze mną upić, a ja, wiedziony jakąś obsesją, pobiegłem do domu i zacząłem szukać w Internecie agencji aktorskiej. Tydzień później siedziałem w autobusie i jechałem do Katowic na spotkanie. Wpadłem tam i na dzień dobry okazało się, że „jest na mnie popyt”. Później miałem jeszcze trochę perypetii, ale w końcu dostałem angaż do filmu „Od pełni do pełni” z Kasią Glinką i Andrzejem Nejmanem. Chciałem więcej, byłem tego głodny. Pytałeś o szkołę – nie, nie skończyłem żadnej uczelni aktorskiej. Po prostu dobrze się czuję przed kamerą i chyba naturalnie wypadam. Pamiętam taką sytuację z planu filmu „Bodo”. Podczas jednego z dubli spadł mi melonik, a ja go najzwyczajniej w świecie podniosłem, dokładnie otrzepałem i włożyłem z powrotem na głowę. To nie było planowane. Po ujęciu podszedł do mnie reżyser Michał Kwieciński i mi oznajmił, że mam „inteligencję aktora” i że ludzie takich rzeczy uczą się całymi latami, a niektórzy szczęściarze się z tym rodzą. Najwyraźniej posiadam to szczęście. Tym bardziej że od dzieciństwa wiele osób mówiło mi, że mam do tego talent.

Od redakcji: Dandris zapomniał się pochwalić, że był aktorem w filmie Mistrz (aktualnie na Netflixie)


W Łodzi, gdzie mieszkam, pewnego rodzaju celebrytą jest niskorosły zabijaka, który bierze udział w galach freak-fightowych. Ciekaw jestem, czy czasem, poza rolami aktorskimi, dostajesz propozycje udziału w takich jarmarcznych fuchach?

Pierwszą jarmarczną propozycję dostałem wiele lat temu, wracając z randki z Moniką. Swoją drogą – miała ona 180 cm i grała w koszykarskiej reprezentacji szkoły. Byłem nią zauroczony po uszy. Szedłem sobie więc do domu taki rozanielony i naglę czuję, że ktoś mnie chwyta za rękaw. Odwracam się, a tam stoi taki niewysoki gość, po twarzy widać, że górnik. Ściągam słuchawki i pytam, o co chodzi. „Słuchaj, mojej żonie podobają się karły i chce się z tobą kochać. Kiedy się umówimy?” Facet był dość natrętny, więc w końcu musiałem podnieść na niego głos. Niestety, z chamami inaczej się nie da.
Jak wiesz, media mają bardzo silny wpływ na ludzi, więc kiedy wielki sukces odniósł film „Wilk z Wall Street”, to od razu posypały mi się propozycje w stylu „Czy możesz przyjść na imprezę, żebyśmy mogli tobą porzucać?”. Jak dźwigniesz 50 kg i ciśniesz na dużą odległość, to będziesz lepszy niż Pudzian… Teraz to rzadziej się zdarza, bo już po mojej facjacie widać wiek, więc ludzie się tak chętnie nie kwapią do składania mi głupich propozycji. Chociaż gdy jestem na jakiejś imprezie i jest tam alkohol, to zazwyczaj zwijam się o pierwszej w nocy. Zauważyłem, że od tej godziny niektórzy mają już na tyle dużo w czubie, że wychodzi z nich skurwysyństwo w stylu „Pokaż mi swojego małego” albo „Daj się ponosić na rękach”.
Wróćmy jeszcze do mediów. Po sukcesie „Wilka z Wall Street” wyszedł film „Bohemian Rhapsody” i jeden dokument o życiu Freddiego Mercury’ego. W tym ostatnim ktoś poruszył temat epickich imprez, które muzyk ten urządzał. Między gośćmi miała biegać banda nagich kurdupli z tacami koksu na głowach. No i zgadnij co? Wszyscy zapomnieli o rzucaniu mną do celu, ale za to teraz dzwonili, żebym wpadł na melanż i łaził z tacą na łbie. „Ale wiesz, my nic ci nie będziemy robić, chłopaki będą poważni…”. Wszystko to w takim akompaniamencie robienia z burdelu pałacu, z kur#y damy, a z warcholstwa inteligencji i dżentelmenów. Nie zgadzam się nigdy na takie akcje. Ładując się w takie gówno, można sobie tylko zaszkodzić.
Zdarzają mi się nadal propozycje jakichś idiotycznych występów. W stylu – wyskocz z tortu urodzinowego. Najlepiej za mniej niż stówkę. Znacznie bardziej cenię sobie natomiast wieczory kawalerskie. To fajne, dobrze płatne i porządnie zorganizowane imprezy.


Słyszałem też, że ostatnio eksplorujesz świat motion-capture?

Tak. Robię teraz postać do animowanego serialu. To bardzo wymagająca, ale i ciekawa praca. Ja tam gram całym sobą, w tym i mimiką. Jeśli zaś chodzi o głos, to jestem dubbingowany przez inna osobę. I tak jednak muszę „kłapać”, żeby ruch ust nanieść na postać. Gram dziecko. Jestem jedynym niskorosłym aktorem na planie, a moja koleżanka, normalnego wzrostu, wciela się w drugą dziecięcą postać. Powiem ci, że po raz pierwszy byłem zażenowany podczas pracy na planie. A wszystko to przez tzw. punkty odniesienia. Ten element był potrzebny, aby nasi bohaterowie mogli na siebie spojrzeć. W praktyce, ja jej patrzyłem na biust. „Dobra, macie już te punkty odniesienia? Dandris, na co patrzysz?” – zapytała mnie reżyserka. No nie odezwałem się nawet...
Praca jako aktor motion-capture wymaga wyobraźni. Mamy na sobie specjalny kostium oraz tzw. head-set, czyli całe to rusztowanie z urządzeniem do wychwytywania punktów na twarzy odpowiadających za mimikę. Musimy sobie wyobrażać przedmioty, które będą w gotowym filmie i uważać, aby w nie nie wejść albo żeby np. rąk nie włożyć we własne ciało, które później przecież zostanie dopiero wygenerowane. Tu cały czas musi działać fantazja. Zupełnie też inaczej wygląda to wszystko po nałożeniu grafiki. Na przykład moje szybkie ruchy, kiedy mam się cieszyć, wyglądają jak atak epilepsji, a jak zrobię za duży skręt w pasie, to moja postać dosłownie łamie się w pół. Muszę też uważać na ruchy głową, bo jak za bardzo ją wychylę, to wygląda, jakby mnie ktoś zdekapitował. Śmieją się wtedy wszyscy, że wykonałem na sobie fatality z „Mortal Kombat”. A z drugiej strony, kiedy czasem zachowuję się wręcz karykaturalnie, to okazuje się, że finalny efekt jest fajny. Tak że mówię – to praca wymagająca dużego skupienia i cierpliwości, ale jednocześnie dająca też wiele satysfakcji. Póki co mam roboty na cały rok.


Jak to jest z tym „karłem”? Wiem, że nie lubisz tego zwrotu. Czemu?

Mając przyjaciół w piaskownicy, nawet gdy się z nimi bardzo pokłóciłem, to nikt nigdy nie powiedział do mnie: „Ty karle!”. To słowo było zawsze poza naszym słownikiem. Natomiast jak ktoś obcy mnie nie lubił i chciał mnie obrazić, to używał właśnie tego słowa. Zauważyłem, że ludzie mają większy problem z nazwaniem mnie kaleką niż karłem. Kaleka? Ciiii… No bo wiesz, to takie słowo, co to się odnosi do ludzi-warzyw, co to są karmieni sondą. A przecież ja właśnie jestem kaleką i nie mam absolutnie problemu z tym, aby ktoś tak o mnie mówił. Inny przykład – niektórzy prędzej nazwą mnie karłem niż „małym”. A przecież ja jestem mały! To widać i tyle. A karzeł? Użycie w stosunku do mnie tego zwrotu to tak, jakby ktoś do ciebie powiedział: „Ty ch#ju!”. Czułem się prześladowany tym słowem, ludzie nie wiedzą nawet, ile złych emocji się z nim wiąże. Dlatego gdy tworzymy umowę na mój udział w filmie, to zastrzegam sobie, aby nie zwracać się do mnie tym zwrotem. Jestem Łukasz, Dandris, Malutki, Króciutki, a nie żaden karzeł. Zrobiłem straszną drakę na planie filmu „Planeta Singli 2”. Byli tam i Marcel, i Ola, i Jacek itd. Był też… „karzeł Stefan”. Odpaliłem się – „Czy wy nie widzicie jakie to jest krzywdzące? Przecież jaki jest karzeł, każdy widzi. Was to jakoś podnieca żeby mnie tytułować? Ja jestem Łukasz. Tak mam na imię!”. Opierd#liłem ich strasznie i od tego czasu nie chcę słyszeć o żadnych „karłach”. Karły występują w baśniach. Ja jestem niski.

Czyli zaglądasz do działu „midget porn” na PornHubie?

Prawdę mówiąc, nigdy się tym działem nie interesowałem, mimo że kiedyś bzykałem się z niskorosłą dziewczyną. Miewałem też wysokie antylopy, takie z metr osiemdziesiąt pięć. Mam jednak swój konkretny gust. Lubię, jak babki mają wydatne uda i szerokie biodra!

Życzę Ci więc samych szerokich ud i pięknych, falujących bioder! Dzięki za wywiad!

22

Oglądany: 15618x | Komentarzy: 100 | Okejek: 264 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało